You are currently viewing ROZMOWY NA CZASIE: Andrzej Precigs
PHOTO TOMASZ RADZIK / SE / EAST NEWS WARSZAWA N/Z ANDRZEJ PRECIGS 4/11/2011 AKTOR PORTRET WSZYSTKIE ZDJECIA NA HTTP://AGENCJA.SE.COM.PL

Byłem Stanisławem Lilpopem w Podkowie! Rozmowa z Andrzejem Precigsem, aktorem teatralnym i filmowym, reżyserem.

 

 

Agnieszka Wojcierowska: Podobno bardzo chciał pan zamieszkać w Podkowie, ale tak się niestety nie stało. Za to przez wiele lat mieszkał pan z rodziną w okolicach Podkowy, na granicy Otrębus i Kań. Miał pan jednak różne związki z Podkową. Czy może pan o nich coś bliższego opowiedzieć? 

Andrzej Precigs: Urodziłem się w Warszawie, ale przez pierwsze 10 lat mieszkałem z rodzicami w domu dziadków pod Warszawą. To były niezapomniane lata. Budziłem się rano i biegłem do ogrodu zerwać jabłka czy moje ulubione morele. Wystarczyło wskoczyć na rower i już po chwili byłem w brzozowym lasku, a po 5 minutach jazdy byłem w szkole. Może to poczucie swobody i innego rytmu życia – bliżej przyrody niż w dużym mieście – jakoś się we mnie utrwaliło. Kiedy rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej w Warszawie, codzienne dojazdy pozwoliły mi zrozumieć, jak zupełnie inaczej żyje się w dużym mieście, a jak w cichej miejscowości odległej o 25 minut jazdy pociągiem. Wtedy o Podkowie Leśnej jeszcze nic nie wiedziałem, ale to zapewne były powody, dla których w dorosłym życiu zacząłem myśleć o przeprowadzce gdzieś za miasto. Dużo później, w latach 70-tych, zaczęliśmy z żoną szukać dla siebie lokum, a moi rodzice widząc jak ciężko nam jest znaleźć własny kąt, zaproponowali, że zamienią swoje warszawskie mieszkanie na dom pod Warszawą i tam razem zamieszkamy. Przypadkiem dowiedzieliśmy się, że właśnie w Podkowie jest ktoś, kto chce dokonać takiej zamiany. Niestety, dom był do wielkiego remontu i rodzice nie zdecydowali się na przeprowadzkę. Ale czar Podkowy już zaczął działać… Tutaj też przez wiele lat mieszkał kuzyn mojej żony. Rzadko go odwiedzaliśmy, ale urok tego miejsca zawsze robił na nas wrażenie. Kiedy więc po ciągłych wędrówkach z mieszkania do mieszkania zaczęliśmy myśleć o znalezieniu dla nas i naszych córek własnego miejsca, pomyśleliśmy – a może coś znajdziemy w Podkowie…?  Oglądaliśmy różne domy i działki, ale te, które nam się podobały, miały tak pogmatwane prawa własności, że nic z tego nie wyszło. Jednak obie nasze córki skończyły podkowiańskie liceum.

A.W.: Mieliśmy okazję jako Centrum Kultury współpracować z panem przy naszych spektaklach plenerowych przypominających historię i dziedzictwo Podkowy. Wcielił się pan m.in. w tytułową rolę Stanisława Lilpopa w przedstawieniu Dżentelmen i Spółka, które wystawiliśmy nad stawem w Parku Miejskim. Wystąpił pan także w Babim Lecie 1944, którego akcja osadzona jest w willi Borowin. Często pan podkreśla, że jest pan związany emocjonalnie z Podkową. Z czego to wynika, co pana tu urzekło?

A.P.: Myślę, że nie tylko mnie urzekła w Podkowie wyjątkowość ludzi i miejsca. Każdy z mieszkańców znajdował tu azyl dla siebie. Tak jak znalazł go tu Stanisław Lilpop, współzałożyciel Podkowy. Postać Stanisława Lilpopa w przedstawieniu „Dżentelmen i spółka” to dla mnie przeżycie szczególne. Tutaj, w Podkowie Leśnej, być Stanisławem Lilpopem? To niespodziewany dar losu przeżyć taką przygodę! Jakże inny był spektakl „Babie lato 1944”. Spektakl na poły poetycki, na poły wręcz dokumentalny, przesiąknięty nostalgią i tragizmem, opowiadał o uchodźcach z powstańczej, płonącej Warszawy. Znaleźli oni tu, w Podkowie, choć chwilowe wytchnienie. Wzruszające widowisko, po którym widzowie z trudem powracali do rzeczywistości. Chciałbym jeszcze podkreślić wyjątkowość podkowiańskich spektakli, w których miałem przyjemność brać udział i innych, które reżyserowałem. Zawsze czułem się tak, jakbym był w gronie fantastycznych aktorów. Miałem raczej do czynienia z dobrym amatorstwem a nie z amatorszczyzną, jeśli chodzi o wykonawców i cały zespół techniczny. To doprawdy niezwykłe! Podkowa Leśna to nie tylko świetne miejsce do mieszkania. To także wyjątkowa miejscowość, która jak magnes przyciąga wiele wspaniałych, a często wybitnych osobowości z  różnych dziedzin. To fenomen, polegający także na tym, że wiele z tych osób ma dar zawierania przyjaźni. Szybko odnajdują wspólny język i cenią sobie wzajemne kontakty. Jest też coś więcej – chęć realizacji wspólnych pasji. Ale mało tego – tutaj udaje się te pasje realizować i to z jak dobrym rezultatem! Prawdę mówiąc tutaj, w Podkowie, aż kipi od pomysłów i realizacji, które powstawały i powstają przyjacielsko-prywatnym sumptem. Wielu z tych planów nigdy nie udałoby się zrealizować, gdyby nie życzliwość podkowiańskiego Centrum Kultury. To instytucja, która nigdy niczego nie narzuca, ani niczego na siłę nie wymaga. Cierpliwie przygląda się wielu podkowiańsko-artystycznym pomysłom i planom i życzliwie udziela im swego wsparcia. Co nie znaczy, że jest bezkrytyczna! Wręcz przeciwnie – ma magię przyciągania pomysłów ciekawych, wyjątkowych i to jest właśnie „duchowy,” ale i prawdziwy dom dla tych realizacji.

A.W.: Dziękujemy za bardzo miłe słowa pod adresem Podkowian i naszego Centrum Kultury! Wracając do naszej rozmowy, mieszkanie poza miastem, na wsi nie jest chyba łatwe dla artysty, szczególnie dla aktora, który musi niekiedy 2 razy dziennie być w teatrze? Jak tę ucieczkę na wieś udawało się panu przez całe lata godzić z życiem zawodowym?

A.P.: Każdy z nas, to oczywiste, ma swoje zdanie na ten temat. Na szczęście wszyscy jesteśmy różni. Dla mnie to mieszkanie poza miastem miało i ma właściwie same zalety. Przecież moja podróż do teatru czy do innych miejsc pracy była często szybsza niż wielu innych koleżanek i kolegów, mieszkających w odległych dzielnicach Warszawy. A ja miałem ponadto ten bonus, że żyłem jednocześnie jak na wakacjach nie odrywając się od pracy. Kanie, Otrębusy, Podkowa Leśna, Brwinów, Milanówek to niezwykłe, wspaniałe miejsca do spędzania czasu, w taki sposób jaki lubię. To oddech od zagonionej Warszawy – a jednocześnie jest ona na wyciągnięcie ręki, kiedy tej Warszawy potrzebuję, więc nie narzekam!

A.W.: Mieszkając w Kaniach miał pan za sąsiada m.in. Jerzego Radziwiłłowicza.  A trochę dalej, bo przez tory, Kazimierza Kutza, u którego jako młody aktor zagrał pan w filmie Znikąd donikąd. Czy znajomości z “branży” pomagały w dobrych relacjach sąsiedzkich? A może odwrotnie? 

A.P.: W żaden sposób znajomości z „branży” nie miały jakiegokolwiek złego wpływu na nasze sąsiedzkie stosunki. Myślę, że wprost przeciwnie… Obydwaj panowie to nie tylko wspaniali artyści, ale też przemiłe i pełne uroku osoby, spotkanie z którymi jest zawsze godne zapamiętania. Chociaż ze względu na ciągły brak wolnego czasu nie spotykaliśmy się zbyt często. Wielka szkoda, że Kazimierza Kutza nie ma już wśród nas. Był artystą ze wszech miar wybitnym. Nigdy nie zapomnę swoich emocji przy pracy z Nim w filmie Znikąd donikąd. Byłem dopiero co po studiach aktorskich w łódzkiej Filmówce, kiedy zaprosił mnie do udziału w swoim filmie. To czego się wtedy nauczyłem, było fantastyczną lekcją na całe życie.

A.W.: Czy mimo epidemii udaje się panu kontynuować, a przynajmniej planować działalność artystyczną?

A.P.: Nie ma mowy o tym, by kontynuować działalność artystyczną w czasie pandemii koronowirusa. Internet i telefon to tylko odpryski kontaktów. Bezpośrednie spotkanie z widzem jest teraz absolutnie niemożliwe. Teatry są zamknięte, zdjęcia do filmów czy seriali wstrzymane i nie odbywają się żadne koncerty. To absolutna klęska dla życia kulturalnego i nie jest to problem tylko środowiska artystycznego. Jestem pewien, że również naszym widzom jest ogromnie brak żywego kontaktu z kulturą, że są głodni spotkania z nami i że gdy tylko będzie to możliwe i bezpieczne zapełnią sale teatralne i koncertowe. Doświadczą wtedy tych przeżyć, które tylko kultura może im dać.

A.W.: Jak radzi sobie pan z sytuacją związaną z epidemią, czy ma pan jakieś recepty, jak przetrwać ten trudny dla wszystkich czas?

A.P.: Nie mam żadnych cudownych recept, które mogą wszystkich uratować. Obyśmy tylko powrócili do normalności jak najszybciej!

A.W.: Czy sądzi pan, że epidemia i wszystko, co się z nią wiąże, zmieni nieco nasz świat, czy też wszystko znów będzie takie samo jak przed nią?

A.P.: Obce są mi opinie, że to jakiś znak dla ludzkości. Myślę, że jest to lekcja pokory, która uczy, że mimo wspaniałych osiągnięć nauki, postępu medycyny,  jesteśmy na razie trochę bezradni wobec tej epidemii. Na pewno nie pozostanie to też bez echa w doświadczeniach ludzi. Będzie to na pewno ważne przeżycie dla tych, którzy dotąd nie zastanawiali się czym jest zagrożenie ciężką chorobą czy śmiercią, bo wydawało im się, że ich to nie dotyczy.  Może zabrzmi to pesymistycznie, sądzę jednak, że żadnej lekcji z tej epidemii jako ludzkość  nie wyciągniemy, nie ma chyba na to szans, bo taka jest natura ludzka. 

A.W.: Bardzo dziękuję za rozmowę!

Proszę udostępnij to

Share on twitter
Twitter
Share on facebook
Facebook
Share on pinterest
Pinterest
Share on linkedin
LinkedIn
Share on reddit
Reddit
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email
Share on print
Print