You are currently viewing ROZMOWY NA CZASIE: Joanna Bator o końcu nomadycznego życia

W Podkowie znalazło swoje miejsce do życia wielu ludzi kultury, artystów, naukowców, autorytetów z różnych dziedzin. Chcecie dowiedzieć się nad czym aktualnie pracują, czy dobrze mieszka im się w naszym mieście i jak ich zdaniem będzie wyglądał świat po pandemii? Będziemy się starali, aby każdy weekend rozpoczynał się kolejną rozmową. Nasz cykl inauguruje, z czego bardzo się cieszymy, pisarka Joanna Bator, autorka dzieł, które znalazły wielkie uznanie czytelników, m.in. „Chmurdalii”, „Piaskowej Góry”, „Japońskiego Wachlarza”, czy zekranizowanej powieści „Ciemno, prawie noc”, laureatka Nagrody Literackiej NIKE w 2013 r., znawczyni kultury japońskiej.

 

Koniec z nomadycznym życiem. Rozmowa z Joanną Bator, pisarką

 

Agnieszka Wojcierowska: Z Wałbrzycha, poprzez Japonię, zawędrowała pani w końcu do Podkowy. Zbudowała tu pani dom, pielęgnuje ogród. Jak się tu pani mieszka i czy Podkowa stanie się już na stałe pani „miejscem na ziemi”?

Joanna Bator|: Podkowa to pierwsze miejsce, w którym chcę po prostu zostać. Od kiedy wyjechałam z Wałbrzycha po maturze, mieszkałam w kilku krajach, zawsze w wielkich miastach. Od studiów doktoranckich moją bazą była Warszawa, ale nigdy nie uważałam tego miasta za do końca „swoje”. Podczas ostatniego pobytu w Japonii zdecydowałam, że koniec z nomadycznym życiem. To nie była oczywista ani łatwa decyzja, bo miałam tam propozycję stałej pracy i bardzo dobrze się odnajdowałam w życiu „po japońsku”. Jednak dom to Polska, zaczęłam tęsknić za językiem, za ludźmi. Zrezygnowałam z kariery akademickiej, klamka zapadła. Nie chcieliśmy już mieszkać w bloku i zaczęliśmy krążyć wokół Warszawy w poszukiwaniu swojego miejsca. Rozpiętość była duża i przypadkowa, bo od Sulejówka do Milanówka. Pięknego majowego dnia kilka lat temu jechaliśmy właśnie do Milanówka obejrzeć działkę i zobaczyliśmy w Podkowie pełno ludzi w strojach biegowych. To był dzień Podkowiańskiej Dychy, a oboje jesteśmy biegaczami. Wysiedliśmy spontanicznie i tego samego dnia znaleźliśmy piękny wielki ogród na sprzedaż, przy którym zbladły wszystkie działki, które oglądaliśmy wcześniej przez ponad dwa lata. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Na miejscu starego małego domku zbudowaliśmy swój dom, nie niszcząc żadnego drzewa, bez ciężkiego sprzętu i wykorzystując materiały z rozbiórki. Na przykład taras okalający dom powstał ze starych podłóg, a kiedy na nim siedzę i patrzę na ogród, nigdzie nie chce mi się już wyjeżdżać.

A.W.:Czy Podkowa może stać się też inspiracją do pisania?

J.B.: W powieściach piszę tylko o miejscach, w których aktualnie nie przebywam. Na przykład trylogia wałbrzyska, czyli Piaskowa Góra, Chmurdalia i Ciemno, prawie noc, powstała głównie w Tokio, Purezento w Brazylii na wyspie Itaparica, Rok Królika w Berlinie. A więc dopóki tu jestem, akcja moich książek będzie działa się gdzie indziej. Może tylko na chwilę jakiś bohater drugoplanowy pojawi się w Podkowie. Ale mam nadzieję, że dobrze będzie mi się tu pracowało, że duch tego miejsca okaże się twórczy i napiszę tu wiele książek.

A.W.: Co się pani najbardziej tu podoba?

J.B.: Piękno przyrody, bliskość lasu, przestrzeń, zapach. Pejzaż architektoniczny niemal wolny od gargameli z tralkami i konstancińskich rezydencji à la Dynastia. Lubię modernizm i jego współczesne interpretacje. Podoba mi się, że moja sąsiadką byłaby Irena Krzywicka, tuż za torami. Lubię kolejkę WDK – dobrze się czuję w miejscach połączonych z resztą świata koleją, lubię słyszeć pociągi, a stacja Podkowa Wschodnia wzrusza mnie swoją urodą. Żyjemy tu z mężem podobnie jak w Japonii– poruszamy się cały rok na rowerach. Ale przede wszystkim Podkowa to dla mnie ludzie. Od początku mieliśmy tu wielkie szczęście do ludzi, a bujność naszego życia towarzyskiego w kręgu 30 bliskich osób i 8 najbardziej zaprzyjaźnionych ma tylko jedną wadę – czasem nie starcza czasu na robotę!

A.W.: Czy może nam pani zdradzić, co ma czy miała pani ostatnio na warsztacie? Innymi słowy, co dzieje się aktualnie w życiu pisarskim Joanny Bator?

J.B.: Myślę, że jesienią będzie nowa powieść, że zdążę. Ma tytuł Gorzko, gorzko i napisałam już prawie 600 stron. To saga rodzinna, w sposobie narracji najbliższa Piaskowej Górze. Znów wracam na Dolny Śląsk. Opowieść zaczyna się w 1938 roku w wiosce Langwaltersdorf (dziś Unisław Śląski). Pojawia się pierwsza bohaterka, Bertha Koch, córka Hansa. Zajmują się domowym wyrobem wędlin, które cieszą się wielkim powodzeniem sąsiadów i gruźliczych pacjentów Zakładu Leczniczego doktora Brehmera z Görbersdorf (dziś Sokołowsko). W rodzinie Kochów dochodzi do tragedii, zbliża się wojna. Po wojnie spotykamy córkę Berthy Barbarę w Waldenburgu, który stał się Wałbrzychem. A potem na scenę wchodzi Violetta, nazwana tak przez matkę po Violetcie Villas i Kalina – narratorka. Gorzko, gorzko to powieść o głodzie miłości i międzypokoleniowej traumie, z którą bohaterki muszą się zmierzyć. Niedawno czytałam jej fragment w ramach akcji UL z książkami, więc zainteresowanych zapraszam na moją stronę na FB.

A.W.: Jak radzi sobie pani z sytuacją związaną z epidemią, czy ma pani jakieś recepty, jak przetrwać ten trudny dla wszystkich czas?

J.B.: Dla pisarki hasło #zostań w domu to codzienność. Trochę brakuje mi spotkań z czytelnikami, ale tej wiosny i lata i tak skupiałabym się na pisaniu. Moje życie teraz nie różni się więc tak bardzo od tego, jakie prowadziłam przed pandemią, i jest bardzo komfortowe w porównaniu z tym, co przeżywają ludzie pracujący na pierwszej linii albo uwięzieni w mieszkaniach z przemocowymi partnerami, pozbawieni środków do życia, zmagający się z chorobami psychicznymi czy choćby mającymi trójkę dzieci w wieku szkolnym i sami pracujący zdalnie. Mieszkam z najbliższą osobą, ze stadem kochanych zwierząt i użalanie się i marudzenie nie wchodzi w grę. „Ganbare”, jak mówią Japończycy, czyli damy radę. Bardziej od covida martwi mnie susza i od dawna na nic tak nie czekałam, jak na wielki oczyszczający deszcz. Na mój względny spokój umysłu mają wpływ także obecni wokół przyjaciele i myślę, że bardzo ważne są codzienne czułe gesty, kultywowanie więzi. Wieszamy sobie na płotach ciasta, chleby i pierogi, gadamy przez te płoty, mówimy sobie, jak brytyjska królowa, że znów będziemy się normalnie przyjaźnić, że przeżyjemy. Staram się też nie ulegać infodemii, czyli zasypującym nas śmietniskiem fałszywych informacji, i korzystając z  doświadczenia, wiedzy i zdrowego rozsądku oddzielać ziarno od plew. Jako członkini Unii Literackiej biorę udział w akcji pomocowej dla ludzi pióra w trudnej sytuacji. Odbyło się już 50 czytań on-line, które cieszą się wielką popularnością. Praca, bieganie, czytanie, kontemplacja natury i konkretne działania – to w sumie zawsze trzymało mnie w pionie, również wtedy, gdy w Japonii 2011 miało miejsce wielkie trzęsienie ziemi i wybuch w elektrowni atomowej w Fukushimie.

A.W.:  Czy sądzi pani, że epidemia i wszystko, co się z nią wiąże, zmieni nieco nasz świat, czy też wszystko znów będzie takie samo jak przed nią?

J.B.: Nie wierzę w uszlachetniającą moc strachu i cierpienia. Myślę, że jak po każdej katastrofie odważni będą odważniejsi, ludzie lękowi bardziej zalęknieni i zamknięci, dobrzy bardziej skłonni do czynienia dobra, źli gorsi, a trolle pozostaną trollami.

A.W.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

fot. pisarki K. Łukasiewicz

Proszę udostępnij to

Share on twitter
Twitter
Share on facebook
Facebook
Share on pinterest
Pinterest
Share on linkedin
LinkedIn
Share on reddit
Reddit
Share on whatsapp
WhatsApp
Share on email
Email
Share on print
Print